piątek, 17 maja 2013

Rzecz o ułańskiej fantazji...

Często w naszym społeczeństwie używa się wyrażenia "ułańska fantazja". Często, ażeby określić durne wybryki alkoholowe, czy inne, które z prawdziwą ułańską fantazją nie mają nic wspólnego! Jest to totalna profanacja!
Prawdziwa ułańska fantazja to coś głębszego. Chciałabym więc opisać przykłady takowej:) Taka notka z anegdotami. W swoim czasie zrobię też coś takiego, tylko skupiając się wyłącznie na Wieniawie!

Pożegnanie gen.dyw. Stefana de Castendolo Kasprzyckiego 
30 kwietnia 1927, owy oficer przechodził w stan spoczynku. Opuszczał OSK(Późniejsze Centrum Wyszkolenia Kawalerii) Jednak wyższe władze nie zgodziły się na oficjalnie pożegnanie, gdyż nie poparł on Przewrotu Majowego. Jego podopieczni ułani wyprzęgli z jego powozu konie, sami stając na ich miejscu i przejeździli cały Grudziądz nim odwieźli Generała do domu.

Kaukaski oficer kontraktowy w CWK 
Tenże oficer brał onegdaj udział w "imprezie" w restauracji "Wielkopolanka", cieszącej się renomą wśród naszych kawalerzystów. Po paru głębszych(choć był muzułmaninem - nie pił wina, acz zakazy nie mówiły nic o wódce:)) postanowił załatwić swe potrzeby fizjologiczne. Jednak toaleta znajdowała się na podwórku, z tyłu restauracji. Tam też, na podwórku, zamieszkiwał groźny wilczur. Po załatwieniu swych potrzeb, oficer stwierdził że żal mu psa, jak tak siedzi w budzie. Odwiązał go z łańcucha i... zaprowadził na salę w restauracji! Widok uciekających par rozbawił go niezmiernie! Acz, raport służbowy nie był już tak wesoły;)

"Błyszcząca nędza"
Takowe określenie wymyślono na młodych oficerów rozpoczynających służbę w swoich pułkach. Znaczy ono tyle że oficer, choć piękne prezentujący się, tonął w długach i ciężko było mu się utrzymać jeśli nie pochodził z zamożniejszej rodziny. Pobory podporucznika wynosiły 281 zł, lecz prawie 265 zł wynosiło wyżywienie, spłata długów zaciągniętych na rząd koński i resztę wyposażenia oficerskiego, podatek, a także "dobrowolne" składki. Na przyjemności oficera zostawało 16 zł:)

Kompleks mniejszości 
W 13 Pułku Ułanów Wileńskich w 4 szwadronie dowodził rotmistrz Kazimierz Nawrocki. Był on niskiego wzrostu, zaledwie 160cm. U dowódcy, ppłk. Czesława Chmielewskiego wyjednał, aby do jego szwadronu przydzielać najmniejszych żołnierzy. Jednakże, pewnego razy Ppłk. Chmielewski postanowił spłatać figla Rotmistrzowi, przydzielając przed manewrami jako młodszych oficerów, 2 najwyższych oficerów w korpusie. W czasie manewrów córki ziemianina w którego majątku szwadron miał stacjonować, widząc niskiego Rotmistrza przy wysokich podporucznikach, krzyknęły "Ale mały!". Nawrocki zezłościł się okropnie i kazał całemu szwadronowi kwaterować jak najdalej od wygód dworu.

Kurczak
W 13 PU po w.w. ppłk. Chmielewskim przyszedł płk. Żelisławski. Miał on bardzo negatywny stosunek do alkoholu. Stare pułkowe pijusy zaczęły przeciwdziałania! Jakże zdziwił się Pułkownik gdy w "księdze kredytowej" gdzie Kucharz Onufry zapisywał dania/napoje pobrane na kredyt, zobaczył pozycja za pozycją "kurczak", brany nawet po 3-4 razy dziennie przez jednego oficera. Stary szybko rozszyfrował "kurczaki" którymi były szklanki wódki wyborowej:)

Spotkania towarzyskie
Również w pułku 13, służył Rotmistrz Bronisław Szymkiewicz nazywany "Wujem". Oficerowie - kawalerowie urozmaicali sobie służbę zapraszając do swoich garsonier panie. "Wujo" był przeciwny tym spotkaniom. Gdy panna rozlokowała się już w gościach, oficer spisywał na kartce zamówienie - np.wino, ciastka, sałatki czy herbatę. Karteczka w rękach ordynansa wędrowała do kucharza Onufrego. Jednak Rotmistrz często zaczajał się na żołnierza w korytarzu, zabierał karteczkę, wypisywał ku uciesze Onufrego najdroższe dostępne rzeczy i pilnował by ordynans zaniósł tacę z nowym zamówieniem do oficera. Nie jednego doprowadziło to do małego bankructwa:)

Rzeczpospolita Ujazdowska
W ujazdowskim szpitalu leczyli się z ran m.in. Ułani Jazłowieccy szarżujący pod Wólką Węglową. Po kapitulacji Niemcy kazali im złożyć wszelaką broń, ale ułanom ani nie śniło się oddawać swoich ukochanych szabli - trzymali je więc pod poduszkami.

Bieg myśliwski w oflagu IV C w Colditz
"Kto tradycji nie szanuje, niech nas w dupę pocałuje" - te zasadę kawalerzyści przestrzegali bezwzględnie. W 1941 urządzili więc bieg myśliwski dla oficerów wszystkich nacji tam skupionych. Na mastra wyznaczono   por. Alberta Wojciechowskiego z 2PS. Każda z narodowości miała za zadanie przygotować kilka przeszkód nie ograniczonych żadną wysokością i szerokością. Polacy jako organizatorzy przygotowali za nagrodę lisią kitę oraz żetony w kolorach ogólnokawaleryjskich. Tor biegł przez cztery piętra zamku, finisz następował w sali balowej. Nasi kawalerzyści wymyślili 5 przeszkód, z czego najtrudniejsza była istną kwintesencją ułańskiej fantazji: w drzwiach łazienki ustawiono wannę z gorącą wodą w której leżał nago w cylindrze z monoklem i cygarem ppor. rez. Jerzy Wojciechowski z 22 PALu zwany "Łajzą". Należało przeskoczyć Łajzę, lecz większość robiła to nieumiejętnie i rżnęła głowami w futrynę, wpadając do wanny z której wywalał ich Podporucznik. W biegu brało udział około 100 "jeźdźców". Ubierali się jak najlepiej, nawet zakładając ostrogi. Polacy umówili się że nie będą szukać lisa. Bieg wygrał młody kirasjer francuski. Po finiszu wszyscy zostali zaproszeni na lampkę wina, podczas której wręczono żetony wykonane własnoręcznie z tektury i kolorowego papieru. A wszystkiemu przyglądali się Szkopy, "rozdziawiając pyski ze zdziwienia".

Święto pułkowe
Święta pułkowe przedwojennych formacji kawaleryjskich, były wydarzeniami ogniskującymi życie towarzyskie i kulturalne garnizonów. Z reguły kończyły się wystawnym balem, na którym każdy oficer, tak jak w boju chciał być pierwszy, tak i tu starał się wyróżnić ułańską fantazją. Podczas jednego z takich rautów, gdy impreza zdawała się tracić impet, dowódca pułku wezwał do siebie zastępcę, szepnął coś na ucho po czym ten ostatni szybko się oddalił. Po chwili drzwi sali balowej otworzyły się z hukiem, a do środka wpadła pułkowa orkiestra i grając marsza generalskiego przedefilowała wśród rozbawionych gości. Obecni na balu artylerzyści konni, pozazdrościli ułanom wyczynu i postanowili nie oddawać pola zbyt łatwo. Dowódca dywizjonu wezwał z kolei swojego zastępcę i po wydaniu polecenia także ten szybko zniknął za drzwiami. Po jakimś czasie drzwi na taras otworzyły się i ku zaskoczeniu obecnych, na salę wtoczył się pełen działon zaprzężony w cztery konie, z jaszczem amunicyjnym i armatą. Po sprawnym odprzodkowaniu, z działa huknięto ślepakiem, aż we dworze powypadały wszystkie szyby. Wyjeżdżając działo zaczepiło jeszcze o hydrant z którego na zebranych trysnęły strugi wody. Wniebowzięci kawalerzyści hurmem okrzyknęli artylerzystów zwycięzcami w tym pojedynku, po czym solidarnie, cała brygada złożyła się na pokrycie kosztów.

Manewry
Na jakiś manewrach pewna grupa podchorążaków zadekowała się w krzakach aby uniknąć męczących ćwiczeń. Jedni poszli spać, inni grać w karty, jeszcze inni zaczęli się opalać. Wtem do kryjówki kawalerzystów wszedł wysokiej rangi oficer piechoty z opaską rozjemcy. Z głębokim zdziwieniem na twarzy krzyczy na podchorążaków: "Panowie, a co wy tu...?!" Chwila ciszy, nikt nie odpowiada, nagle gdzieś z tyłu odzywa się grobowy głos: "To my... zabici!"

Tyle na dziś, obiecuję że uzupełnię ten post jeszcze kilkoma anegdotami:)